[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ufano mu już, nawet wtedy gdymówił w najlepszej wierze, a jego przystępność umniejszaławartość wszystkiego.Wreszcie niewybredne towarzystwo, w więk-szej części łajdackie, które stanowili jego kompani w rozpuściei których sam nie wahał się nazywać publicznie swymi hulta-jami, odstręczało od niego ludzi znakomitszych nawet wówczas,gdy osiągnął władzę, co było z wielką dlań szkodą. 204KSI%7łNA ORLEACSKA MAODSZAKsiężna Orleańska była osobą zupełnie innego pokroju.Wysokai dostojna pod każdym względem; cera, piersi, ramiona cudowne,oczy również; policzki zbyt szerokie i obwisłe, co ją szpeciło,lecz nie niweczyło urody; usta dość ładne o pięknych zębach,nieco zbyt długich.Najbardziej szpeciły ją brwi, które byłyjakby wyskubane i czerwone, z bardzo rzadkimi włoskami.Miałapiękne powieki i bujne włosy kasztanowate.Nie będąc garbataani ułomna, miała jeden bok większy od drugiego, co sprawiało,że szła bokiem, i wada ta była przyczyną innej, bardziej niemiłejw towarzystwie, która krępowała ją samą.Nie była mniej inteli-gentna niż książę, a przewyższała go większą ścisłością sądu;przy tym miała konwersację naturalną, dokładność wypowiedzi,właściwy sobie dobór wyrażeń, płynnych i zawsze zaskakujących,sposób mówienia właściwy pani de Montespan i jej siostrom,który nie przeszedł na nikogo poza osobami z jej otoczenia lubtymi, które wychowała.Księżna mówiła wszystko, co chciała,i tak jak chciała, wytwornie i z urokiem; mówiła nawet to, czegonie wypowiadała, i pozwalała dorozumieć się wszystkiego w takimstopniu i z taką dokładnością, jaką chciała przekazać.Wymowęmiała jednak ciężką, tak powolną, tak niejasną, tak przykrą dlaucha tych, którzy do niej nie przywykli, że wada ta, choć jejza wadę nie miała, odbierała dużo uroku temu, co mówiła.Umiar i wszelkiego rodzaju przyzwoitość i przystojność znaj-dowały w jej sercu azyl, a najbardziej urocza duma swójtron.Zadziwi to, co teraz powiem, jednak nic bardziej praw-dziwego: oto w głębi duszy uważała, że wielki zaszczyt wyświad-czyła księciu Orleańskiemu wychodząc zań za mąż.Wyrywały 205jej się bardzo często powiedzenia, które, choć prawie nieuchwyt-ni jednak na to wskazywały.Była zbyt mądra, by nie odczuć,że nie da się tego udowodnić, jednak również zbyt pyszna, byto przekonanie ukrywać.Bezlitosna nawet w stosunku do swychbraci, jeżeli chodzi o szacunek dla rangi człowieka, z jakimwzięła ślub, była wnuczką Francji nawet na sedesie.KsiążęOrleański, który często sobie z tego dworował, nazywał ją paniąLucyfer, gdy o niej mówił, ona zaś przyznawała, że przezwiskoto nie było jej niemiłe.Nie czuła przez to mniej wszystkich ko-rzyści i wyróżnień, jakie małżeństwo z nią dało księciu Orleań-skiemu po śmierci jego ojca; i niezadowolenie z zachowania mężawobec niej, choć zachowywała zewnętrzne pozory, nie wywołanebyło zazdrością, lecz urazą, że nie jest adorowana i traktowanajak bogini, z tym jednak, iż ze swej strony nie chciała uczynićani jednego kroku, by względy jego pozyskać lub zrobić cokol-wiek, by się podobać czy go przywiązać, ani też powstrzymaćsię od czegoś, co mogło go od niej oddalić, choć wyraznie widziała,że go to oddala.Nigdy nie postępowała wobec niego uprzejmie,uprzedzająco, nigdy nie okazała mu żadnej poufałości, tej swo-body, jaką widać u kobiety żyjącej dobrze ze swym mężem.Przyjmowała zawsze wszelkie jego uprzejmości zimno, z pew-nego rodzaju wyższością, dumą.To jest jedna z tych rzeczy,które najbardziej oddaliły od niej księcia i nad którą mimo dobrejwoli okazanej przez niego najtrudniej było mu przejść do po-rządku po ich prawdziwym pogodzeniu się, które było wynikiempolityki, potrzeb jednej partii i widoków drugiej, co zresztą udałosię tylko połowicznie.Dla swego dworu, gdyż tak trzeba na-zywać jej dom i wszystkich, co do niej przychodzili, nie tylechciała być przedmiotem zabiegów, ile raczej kultu.Wydaje misię, iż nie minę się z prawdą, jeżeli powiem, że w całym jej życiuspotkała tylko księżnę de Villeroy i mnie, którzyśmy go jej nieokazywali i zawsze mówili i kazali robić to, co nam się zdawałowłaściwe.Równocześnie nieśmiałość księżny Orleańskiej była ogromna.Zasłabłaby z pewnością, gdyby król nieco srożej na nią spojrzał,a może i pani de Maintenon, w każdym razie drżała przed nią,i to nawet gdy chodziło o sprawy najzwyklejsze, a przy ludziachnie odpowiadała im inaczej jak bełkocząc coś niewyrazniei z przestraszoną miną.Mówię: odpowiadała, gdyż za nic nie 206zdobyłaby się na zabranie głosu z własnej woli, zwłaszcza w obec-ności króla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]