[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co jakiś czas ktoś wychodził, w garniturze, dopracy.Nikogo nie rozpoznała.A powinna, skoro ma tu mieszkanie.Zwilżyła usta językiem.Czy to nie dziwne, że Margo nie pamięta numeruswojego mieszkania? Dobra stara Dana? Na pewno.Margo z zaciętą minązadzwoniła do elektrowni. Nazywam się Margo Scott zaczęła, ledwie połączono ją z działemwindykacji. Ostatnio nie dostaję rachunków, chciałam się upewnić, że maciedobry adres.RS Numer abonenta? Nie znam, przykro mi, dzwonię z biura, a stare rachunki mam w domu. Proszę przeliterować nazwisko.Margo to zrobiła i słuchała, jak na drugim końcu linii ktoś stuka w klawiaturę.Brzmiało to jak kroki insekta. Mam Scott, Margo, Arlington Ridge dziesięć dwadzieścia pięć. Tak jest.Numer mieszkania 10 C? Nie, 20 B. No tak, nic dziwnego, że nie dostaję rachunków.Mają iść do dziesięć C,dobrze?Margo się rozłączyła.Spojrzała na drzwi.Jak się dostanie na najwyższe piętro?Kolejna przeszkoda.Karta wejściowa, a to oznacza wyprawę do biura i kolejnąrozmowę z Daną.Nie miała ochoty na pogawędki.Swędziały ją palce, cośdusiło w piersi, nie mogła oddychać.Musi się tam dostać.Wyszła kobieta na wysokich obcasach.Teraz, rano, dużo samochodówwjeżdżało do garażu i wyjeżdżało z niego.Margo podeszła bliżej i stanęła koło szklanych drzwi ozdobionych złotymnapisem Argyle Towers".Po kilku sekundach ktoś wyszedł, a ona wśliznęłasię do środka.Oczywiście drzwi do apartamentu 20 B były zamknięte, ale Margo miałaklucze.Klucze, o których nie pamiętała, że zostawiła je Suzanne naprzechowanie.Zaciskała na nich dłoń i wstrzymywała oddech, starając sięopanować.Na chwilę zamknęła oczy i zmusiła się, by otworzyć dłoń.Po kolei odkładałaklucze na bok: do samochodu, do sklepu, do domu.Zostały trzy, jeden za mały,by pasował do zamka w drzwiach, i dwa mniej więcej podobne.Pierwszy niepasował.Drugi owszem.Serce waliło jej jak młotem.Powoli pchnęła drzwi.Na końcu korytarza trzasnęły drzwi.Drgnęła. Przepraszam. W jej stronę szedł mężczyzna w garniturze z aktówką w ręku. O, to ty.Dawno cię nie widziałem.Zamrugała szybko.Próbowała się uśmiechnąć, ale usta stawiały opór. Ja.wyjeżdżałam służbowo.Dopiero co wróciłam. Witaj w domu.Szedł dalej, uprzejmy i obojętny.Odprowadzała go wzrokiem.Rozpaczliwiechciała dowiedzieć się więcej. Chwileczkę! Pobiegła za nim i dogoniła przy windzie. Znasz mnie?Wcisnął guzik i spojrzał na nią zdumiony. Jak to? No.znasz mnie? Widziałeś mnie tutaj? No.tak.Mieszkasz tutaj. Poruszył się niespokojnie. Wszystko wporządku? Wyglądasz trochę. Patrzył na jej ubranie.Podążyła za jegowzrokiem.Jej bluzka była pognieciona i krzywo zapięta.RSSkrzyżowała ramiona na piersi. Zdaję sobie sprawę, że to dziwne, ale.proszę, daj mi jeszcze chwilę.Czy mysię.przyjaznimy?Pobladł i uniósł rękę, żeby nie mówiła więcej. Słuchaj, jesienią się żenię powiedział nerwowo. Marsha Mar cy.Tak?Mieszkasz w 20 B, ja w D.Spotkamy się tu, w korytarzu, kiedy wynosimyśmieci. I tyle? No, tak. Drzwi windy się otworzyły i mężczyzna wsiadł do niej ochoczo.Mam nadzieję, że.Hm.Poczujesz się lepiej.Drzwi się zamknęły.Została sama.To się nazywa anonimowość wielkiego miasta.Facet mieszka obok i nawet niewie, jak jej na imię.Zresztą ona też nie ma zielonego pojęcia, jak on się nazywa.Wróciła myślami do Betty Halpem.Ona także jej nie znała.A Pat z baru mówił,że zawsze przychodziła sama.Rysował jej się pewien obraz i nie był to przyjemny widok.Cofnęła się i wróciła do mieszkania.Głęboko zaczerpnęła tchu i zrobiła to, comusiała: weszła do środka.Kremowy chodnik, fotel z czarnej skóry, kanapa ecru, czarne poduszki.Chromowane lampy.I półki.Całe ściany półek.Okna za białą kotarą.Nie jest to wnętrze przytulne i ciepłe, to pewne.Całkowite przeciwieństwodomu ciotki Frances.Pierwsze słowo, jakie przychodziło na myśl, to oszczędne".Oszczędne i proste.I bardzo, bardzo puste. Halo? Jest tu kto?Odpowiedziała jej cisza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]