[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Szczęściarz z tego, kto ją upoluje.Jak ona ma na imię?- Arris - odparł kwaśno Jezal.Lordowie czy też ich wysłannicy zdążyli już dotrzeć do swoich miejsc przyakompaniamencie szurania i cichych rozmów.Nie zjawiło się ich wielu: ławki wpołowie świeciły pustkami, jak zawsze zresztą.Gdyby Rotunda Lordów była naprawdęteatrem, to jego właściciele poszukiwaliby zdesperowani nowej sztuki.- Arris, Arris.- Jalenhorm cmokał, jakby to imię pozostawiało po sobie słodkismak.- Szczęściarz z tego, który ją zdobędzie.- Ta, rzeczywiście.Szczęściarz.Zakładając, że będzie wolał pieniądze od rozmowy, pomyślał Jezal.Przyszłomu do głowy, że z dwojga złego wybrałby chyba guwernantkę.Wydawało się, że maprzynajmniej odrobinę charakteru.Do sali wszedł teraz sam marszałek dworu i ruszył ku podwyższeniu z wysokimstołem - w miejscu sceny, gdyby Rotunda była teatrem.Podążał za nim orszakubranych na czarno sekretarzy i urzędników.Każdy był mniej lub bardziej obciążonyopasłymi księgami i plikami dokumentów.W tych swoich szkarłatnych szatachreprezentacyjnych, które powiewały w takt jego kroków, lord Hoff przypominałrzadkiego ptaka, który kroczy dumnie na czele stada dokuczliwych wron.- Oto nadchodzi stary zrzęda - wyszeptał Jalenhorm, przechodząc na swojemiejsce po drugiej stronie stołu.Jezal założył ręce do tyłu i przyjął zwyczaj ową pozę - stopy lekko rozstawione,broda wysoko w górze.Przesunął spojrzeniem po żołnierzach ustawionych wregularnych odstępach wokół sali, ale każdy stał nieruchomo i jak zwykle prezentowałsię doskonale w pełnym uzbrojeniu; wziął głęboki oddech i przygotował się na kilkagodzin najstraszliwszej nudy.Marszałek dworu opadł na swój fotel i zażądał wina.Sekretarze zasiedli wokółniego, pozostawiając pośrodku wolne miejsce dla króla, który był jak zwyklenieobecny.Zaszeleściły papiery, zaczęło się otwieranie ksiąg i ostrzenie piór, któreniebawem zastukały o kałamarze.Recytator zbliżył się do końca stołu i zastukał laskąo podłogę, wzywając tym samym do zachowania spokoju.Szepty czcigodnychczłonków rady i ich wysłanników, a także nielicznych gości zgromadzonych na galeriipublicznej nad głowami obradujących stopniowo milkły; w przepastnej sali zapadłacisza.Recytator wysunął z dumą pierś, po czym oznajmił niespiesznie dzwięcznymgłosem, jakby wygłaszając mowę pogrzebową:- Wzywam obecnych na Otwartej Radzie Unii.- urwał na bezsensownieprzeciągłą i pełną powagi chwilę.Marszałek dworu zerknął na niego gniewnie, alerecytator nie pozwolił się pozbawić należnej sobie chwały.Wszyscy czekalinieskończenie długo, nim dokończył: -.do zachowania spokoju!- Dziękuję - rzucił kwaśno Hoff.- Jak przypuszczam, mamy przed przerwąwysłuchać lorda gubernatora Dagoski.Jego głosowi wtórowało skrzypienie gęsich piór, gdyż dwaj urzędnicyzapisywali wszystko, co wypowiadał.Ciche echo owej czynności mieszało się z echemjego słów, rozbrzmiewającym wysoko w górze.Z przedniego rzędu, tuż obok Jezala, podniósł się starszy człowiek, trzymając wdrżących dłoniach jakieś papiery.- Otwarta Rada - zaintonował recytator tak uroczyście, jak to tylko byłomożliwe - udziela głosu Rushowi dan Thuelowi, oficjalnemu wysłannikowi Sanda danVurmsa, lorda gubernatora Dagoski!- Dziękuję, sir! - Skrzekliwy, słaby głos Thuela brzmiał absurdalnie słabo w tejogromnej przestrzeni.Ledwie docierał do miejsca, w którym stał Jezal, a było toniespełna dziesięć kroków.- Lordowie.- Mów głośniej! - zawołał ktoś z tylnych rzędów.Po sali przelała się fala śmiechu.Stary człowiek odchrząknął i spróbowałponownie.- Szanowni lordowie, zjawiam się przed wami z pilną wiadomością od lordagubernatora Dagoski.- Jego głos zniżył się do ledwie słyszalnego brzmienia, każdemuzaś słowu towarzyszyło wytrwałe skrobanie piór.Z galerii dla publiczności zaczęłydobiegać szepty, jeszcze bardziej zagłuszające mówcę.- Grozba, jaką stanowi dlawielkiego miasta imperator Gurkhulu, z każdym dniem staje się coraz bardziej realna.W dalszej części sali, gdzie zasiadali przedstawiciele Anglandu, rozległy siępomruki dezaprobaty, ale większość obecnych wydawała się po prostu znudzona.- Wobec ataków na statki, nękania kupców i demonstracji pod naszymimurami lord gubernator był zmuszony wysłać mnie.- Na nasze szczęście! - zawołał ktoś, wywołując kolejną falę wesołości, tymrazem głośniejszej.- Miasto stoi na wąskim półwyspie - ciągnął uporczywie starzec, starając sięprzekrzyczeć narastający hałas.- Który łączy się z lądem całkowicie opanowanymprzez naszych zajadłych wrogów gurkhulskich i jest oddzielony od Midderlanduniezmierzonymi milami słonej wody! Nasz system obronny wydaje się absolutnienieskuteczny! Lord gubernator potrzebuje bezzwłocznie funduszy.Wzmianka o funduszach natychmiast wywołała wśród zebranych wrzawę.UstaThuela wciąż się poruszały, ale nie sposób było go usłyszeć.Marszałek dworuzmarszczył czoło i łyknął ze swojego kielicha.Urzędnik siedzący najdalej od Jezalaodłożył pióro i teraz pocierał sobie oczy brudnym od atramentu kciukiem i palcemwskazującym.Urzędnik siedzący najbliżej właśnie przerwał pisanie.Jezal wyciągnąłszyję i przeczytał: W tym miejscu trochę krzyków.Recytator stuknął o podłogę swoją laską z wyrazem wielkiego zadowolenia natwarzy.Hałas w końcu ucichł, ale Thuel doznał teraz ataku kaszlu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]