[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Kanclerzu, śmigłowiec jest gotów, a pancernik Kijów czeka pod Teodozją powiedział szybko.Kanclerz przymknął oczy i trwał tak przez chwilę niczym kamienny posąg. Co dzieje się w kraju? spytał cicho, nie otwierając oczu. Wszędzie to samo ponuro odparł stojący obok Zamojski. Policja i wojsko próbująopanować sytuację, lecz nie dają rady powszechnej panice.Chmielnicki podszedł wolno do balustrady okalającej taras, oparł się o nią ciężko iruchem ręki przywołał oficera z sekcji łączności. Czy były już jakieś wieści z północy? Niestety, jeszcze nie odparł zapytany. Cały czas czekamy. Maksym! krzyknął Radziwiłł. Nie możesz się poddać! Zginąć tutaj! Rzeczpospolitapozostanie bez przywódcy! Chcę mieć zapewnioną łączność z Wilnem. W śmigłowcu jest radiostacja uspokoił Zamojski. Jeśli coś się wydarzy, zarazbędziesz o tym wiedział.Chmielnicki westchnął ciężko, spojrzał raz jeszcze na miasto i ruszył ociężale w stronęwyjścia.Rozdział 18Novy Sad22 maja 1957 rokuMateusz i Walocha obserwowali uważnie zza pleców Hopkinsa jego manipulacje przywmurowanej w ścianę klawiaturze, która uruchamiała wrota montowni.Profesor, mrucząc cośpod nosem, wpatrywał się w pęk różnokolorowych kabli. I co? spytał niecierpliwie Prus. Potrafi pan to otworzyć? Niestety, to nie takie proste odparł naukowiec wyraznie zakłopotany. Mechanizmnie jest skomplikowany, lecz budowniczowie przewidzieli wszystkie ewentualności.Gdydoszło do uwolnienia gazu, zadziałało dodatkowe zabezpieczenie. Co pan ma na myśli? Gdzieś tu musi być ukryte podobne urządzenie, które zdejmuje blokadę wrót. Profesorodwrócił się i powiódł zamyślonym wzrokiem po parku. Gdzieś tu musi być.Niemożliwe,żeby o tym zapomnieli. O czym mówicie? odezwał się Mateusz, który przysłuchiwał się rozmowie zrosnącym zniecierpliwieniem. Profesor twierdzi, że gdzieś na terenie folwarku jest ukryty mechanizm, otwierającywejście do montowni.Niestety, nie wiadomo, gdzie. Jak więc się tam dostaniemy? Przemytnik zmierzył stalowe wrota spojrzeniem, jakimzazwyczaj obdarza się znienawidzonego wroga. Oto jest pytanie mruknął niewyraznie Walocha. Może przez dach? zaproponował przemytnik.To lekka konstrukcja, nie powinnasprawić nam problemów. A gaz? Zapomniałeś o gazie? przypomniał mu zgryzliwie dowódca Legionu. Całewnętrze wypełnia to świństwo.Jak zaczniemy zdejmować dachówki, popadamy jak muchy.To nie wchodzi w rachubę. Musimy dostać się do środka! Mateusz kopnął drzwi. Przecież to nienormalne,żebyśmy nie mogli tam wejść! Dlaczego właściwie chcecie tam wejść? Hopkins zdawał się domyślać, o czymrozmawiali. One tam są.Nie wątpicie chyba o tym. Mamy je, a jakbyśmy nie mieli.Nie myśli pan, że to dość frustrująca sytuacja? spytałz rezerwą Prus. Myślę, że powinniście poczekać na waszych żołnierzy odparł spokojnie Hopkins.Mieszkałem tutaj cztery miesiące i jak widać nie poznałem wszystkich tajemnic tego miejsca.Co będzie, jeśli istnieją inne zabezpieczenia? Być może tak właśnie jest. Walocha po chwili wahania przyznał mu rację. Tenbudynek tylko z pozoru wygląda normalnie. Co on mówi? Radzi poczekać na przybycie twoich ziomków.Mateusz popatrzył na Anglika podejrzliwie, po czym podszedł do drzwi i chwycił zawąską metalową listwę przyspawaną po obu stronach wrót.Pociągnął z całych sił, potem razjeszcze.Wrota ani drgnęły.Zaklął bezgłośnie i spróbował jeszcze raz.Walocha obserwował jego poczynania z narastającym rozdrażnieniem. Co ty, do cholery, robisz! nie wytrzymał wreszcie. Odbiło ci?! Chcę je zobaczyć odparł ze złością przemytnik. Walocha! Mateusz! od strony dworu nadbiegł zasapany Kostas. Idą na nas! Odstrony wsi i od ogrodu! Ilu ich jest? spytał szybko dowódca Legionu. Trudno powiedzieć. Młodzieniec wzruszył ramionami i rozłożył bezradnie ręce.Chłopaki z kompanii Sokołów dostrzegli ich pod lasem, nadchodzą też od strony wsi.Chcąnas chyba wziąć w kleszcze!Walocha spojrzał na zegarek, marszcząc brwi. Dwunasta piętnaście.Zaczęło się.Sierżant Ditrich Gerdtell wychylił ostrożnie głowę zza lipy i zmierzył uważnymspojrzeniem widoczną w odległości dwustu łokci bramę majątku.Jego wzrok prześliznął siępo ogrodzeniu i zatrzymał ponownie na bramie.Nie dostrzegł żadnego z Prusów, był jednakpewien, że zajęli pozycje wzdłuż płotu i wyczekiwali swoich przeciwników.Oparł ręce o pieńdrzewa i zagryzł wargi.Zrozumiał nagle, że dotarcie do bramy kosztować go będzie wielewysiłku i jeszcze więcej ofiar.Jedyną i wątpliwą osłonę stanowiły lipy i żyto, wysokiezaledwie na łokieć.Jeśli zdecydowaliby się pełznąć przez zboże, staliby się ślepi, głusi i nadodatek wyszliby wprost pod lufy.Drzewa, rosnące w sporych odstępach, też nie dawałyżadnej osłony.Sierżant westchnął ciężko i obrócił się za siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]