[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nogi trzymał jak najdalej od konia.Gdy mu radzono, żebyprzycisnął je do boków konia, odpowiadał: Dlaczego mieć Bob ściskać nogami biedny koń? Biednykoń nie zrobić mu nic złego.Oba nogi nie być kleszcze!Jezdzcy dotarli do brzegu niezbyt głębokiej, niemalokrągłej skarpy o promieniu wynoszącym trzy mileangielskie[22].Otoczony z trzech stron ledwo widocznymiwzniesieniami zbiegał się na zachodzie ze sporym wzgórzem,gęsto zarośniętym krzewami i drzewami.Dawniej było tujeszcze coś w rodzaju jeziora.Grunt stanowił głęboki piasek ipoza skąpymi skupiskami traw, był zarośnięty tylko szarymmchem, charakteryzującym bezpłodne obszary DalekiegoZachodu.Jak oświadczył Davy, miejsce to nosiło nazwę Pa-ave-pap, czyli Rdzawe Jezioro, gdyż kiedyś biali wymordowali wtym miejscu wielu Szoszonów.Wohkadeh rozpędził konia i skierował się kuwspomnianemu wzgórzu.Ta naturalna niecka nie nastręczałażadnych niebezpieczeństw, gdyż z jej płaskiego dna można byłozobaczyć każdego pieszego czy jezdzca.Jechali może pół godziny, gdy Wohkadeh osadził rumaka wmiejscu. Uff! zawołał. Co takiego? zapytał Jemmy. Szi-szi!Jest to słowo mandańskie i oznacza nogi, ale używa się gotakże w znaczeniu ślad. Zlad? zapytał Gruby. Ludzki czy zwierzęcy? Wohkadeh nie wie.Niech moi bracia sami obejrzą. Do licha, Indianin, a nie wie, czy to trop człowieka czyzwierzęcia! Musi to więc być szczególny ślad.Zejdzcie z koni inie zadepczcie śladu, bo nie można go będzie rozpoznać. Owszem, będzie można twierdził Indianin. Jestwielki i długi.Ciągnie się z daleka, z południa i prowadzi napółnoc.Jezdzcy zeskoczyli z koni, aby zbadać tajemniczy trop.Każdy trzyletni chłopczyk indiański potrafi odróżnić ślad nogiludzkiej od zwierzęcej.To po prostu niepojęta rzecz, żeWohkadeh nie potrafił tego dokonać.Ale i Jemmy potrząsałczupryną, spoglądał to na prawo, to na lewo.Długo potrząsałgłową i wreszcie rzekł do Długiego Davy ego: No, stary przyjacielu, czy widziałeś już kiedyś cośtakiego? Zapytany podrapał się najpierw za prawym, potem zalewym uchem, splunął dwukrotnie, co miało wyrażaćzakłopotanie i wreszcie odpowiedział: Nie, jeszcze nigdy. A pan, Mr Frank?Sas patrzył na ślad, w końcu mruknął: Niech diabeł rozpozna te ślady! Tak rzekł Jemmy. To tylko jest pewne, żeprzechodziła tędy jakaś żywa istota.Ale jaka? Ile miała nóg? Cztery odpowiedzieli wszyscy prócz Indianina. Tak, to widać dokładnie.Ale niech mi ktoś powie, zjakiego rodzaju czteronożną istotą mamy do czynienia? To nie jest jeleń odezwał się Frank. Broń Boże! Jeleń nie zostawia tak głębokich śladów. Może niedzwiedz? Niedzwiedz wprawdzie zostawia tak wielkie i wyrazneślady, że nawet ślepy może wymacać je palcami, ale ten trop niejest śladem niedzwiedzia.Nie jest też długi i zatarty z tyłu jakodcisk pięty, ale prawie okrągły i gładko wyciśnięty, jak gdybystemplowany pieczęcią.Zmieściłaby się w nim prawie cała dłoń.Na ogół jest równy, tylko z tyłu trochę wytarty.A więc zwierzęnie miało pazurów, ale kopyta. A więc koń? zapytał Frank. Hm! mruknął Jemmy. Nie mógł to być koń.Odkrylibyśmy choćby najmniejszy ślad podkowy, poznalibyśmynawet kopyta końskie, gdyby nie był podkuty.To jest tropnajwyżej sprzed dwóch godzin, a więc odcisk nogi końskiej niemógłby jeszcze zniknąć.A zresztą, czy istnieje koń o takwąskich kopytach? Gdybyśmy byli w Azji lub Afryce, a nie natej starej przyzwoitej sawannie, to uważałbym, że przeszedł tędysłoń. W samej rzeczy, tak to wygląda roześmiał się DługiDavy. Co? Czy widziałeś kiedyś słonia? Nawet dwa.Jednego w Filadelfii u Barnuma, a drugiegou ciebie, grubasie! Jeżeli chcesz stroić żarty, to kup sobie lepsze za dziesięćdolarów, rozumiesz? Przyznaję, że jak na słonia to dosyć dużeślady, ale byłyby o wiele bardziej od siebie oddalone.O tym niepomyślałeś, Davy.To nie był też wielbłąd, gdyż musiałbymprzyjąć, że przechodziłeś tędy przed dwiema godzinami.A terazwyznaję, że wyczerpałem swoją mądrość.Poszli naprzód i wrócili, aby zbadać dokładniejzadziwiające odciski, ale żaden z nich nie mógł wpaść napomysł przynajmniej prawdopodobny. Co o tym powie mój czerwony brat? zapytał Jemmy. Maho akono! odparł Indianin z gestem czci. Duch prerii, tak myślisz? Tak, bo nie był to człowiek ani zwierzę. No, no! Wasze duchy mają przerażająco wielkie nogi! Amoże duch prerii cierpi na reumatyzm i nosi filcowe pantofle? Niech mój biały brat nie kpi! Duch sawanny może sięobjawić w każdym kształcie.Pojedziemy dalej! Nie.Muszę wiedzieć co mam o tym myśleć.Nigdyjeszcze nie widziałem takiego śladu i będę za nim chodziłdopóki nie dowiem się kto go zostawił. Mój brat poprowadzi nas na zgubę.Duch nie znosi, abygo szukano. Bzdury! Kiedy pózniej Gruby Jemmy będzie opowiadało tym śladzie, a nie potrafi powiedzieć kto go zostawił, wykpiągo! Każdy uczciwy westman poczytałby sobie za punkt honoruzbadanie tej tajemnicy. Nie mamy na to czasu. Nie żądam tego od was.Mamy cztery godziny dowieczora.Pózniej będziemy musieli rozbić obóz.Czy mójczerwony brat zna odpowiednie miejsce na odpoczynek? Owszem.Jeżeli będziemy jechali wciąż naprzód, todotrzemy do otworu w wyżynie.Jest tam dolina, do której zlewej strony prowadzi boczny parów.To godzina drogi.Właśniew tym parowie rozbijemy obóz, gdyż pełno tam krzewów idrzew, które zasłonią ognisko, a jest tam także zródło dobrejwody. Aatwo to miejsce znalezć.A więc ruszajcie! Ja pojadętym śladem, a potem zawrócę do waszego obozowiska. Niech mój biały brat pozwoli się ostrzec! No, cóż! zawołał Długi Davy. Jemmy ma rację.To byłaby dla nas hańba, gdybyśmy nie zbadali tego śladu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]