[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spokojnie postąpił o krok w stronę napierających Rillytich i dramatycznym gestemwyciągnął lewe ramię, zacisnąwszy dłoń w pięść.Szeregi płazów zbliżały się o krok, może dwa.apotem zawahały się! Zarechotawszy między sobą przyciszonym, zakłopotanym tonem, Rillyti naglesię zatrzymali.Nie wierząc własnym oczom, odrętwiały Banlid patrzył z szeroko otwartymi ustami.Szczęka opadła mu na podwójny podbródek.Nie śmiał odgadywać, jak długo potrwa ten cud.Początkowy szok był zbyt oszałamiający - nasuwała się bezsensowna myśl, że może wyzwanierzucone przez bezbronnego Kane'a spowodowało to pełne zamieszania wahanie.Ale pierwszywstrząs przeminął i Banlid dostrzegł, na co są zwrócone spojrzenia żaboludzi.Ujrzał wtedy, że potężny pierścień z krwawnikiem płonie na pięści Kane'a jak wielkienieludzkie oko, a promienie słoneczne padające na klejnot nadają mu blask żywego płomienia.Usłyszał, że mściwa armia bagiennych stworów nagle milknie ze strachu i sam także odczuł auręniewyobrażalnej potęgi pulsującej w pierścieniu.Jak ostrze kosy zagarnia trawę, tak niewiarygodna zmiana nastroju ogarniała szereginastępujących na ludzi Rillytich, uciszając ich żądne krwi ryki i wstrzymują morderczy atak namury.Gdy coraz dalsze szeregi dobiegała nowina, płazy zaczęły kręcić się niepewnie, a ichpodniecony rechot zabarwiło nowe uczucie.czy był to strach? W miarę jak cichły odgłosy walki,cisza na oblężonym murze stawała się niesamowita.Kane, jak widmo w makabrycznym przedstawieniu zrobił kolejny powolny krok do przodu.Trwał wieczność! A i tak już przeciążony umysł Banlida uświadomił sobie następny, przechodzącywszelkie oczekiwania, niewiarygodny cud.Stojący w pierwszym szeregu Rillyti cofnęli się o krok!Następny krok.Teraz już więcej stworzeń zaczęło się cofać.Na Shenan.to był odwrót!Powoli, uroczystym krokiem, Kane podchodził do nich z pięścią tak wyciągniętą, bywszyscy mogli zobaczyć pierścień z krwawnikiem.Niechętnie, ale i niepowstrzymanie, jakodpływające morze, Rillyti cofali się przed nim, odsuwali wzdłuż muru, wymykali się w dół poschodach.Paru uciekło w stronę bagna i znikło w Kranor Rill, niosąc wieści o niezwykłymwydarzeniu swym plemionom.Większość zaś wycofała się na ulice i do pustych bram, gdzie,ukryci w cieniu, śledzili wytężonym wzrokiem wydarzenia.Banlid zrozumiał teraz, że nie był to prawdziwy odwrót ale coś innego - odbywającego sięw nastroju złowieszczego oczekiwania.Chrapliwe rechotanie - z pewnością prymitywny język -miało w sobie tony oczekiwania.czci.lęku.Dlaczego?- Teraz rozumiem, czemu szarpałeś się jak szalony, by odzyskać ten pierścień - szepnąłBanlid, niepewny krokiem podążając trop w trop za Kane'em.- Czy to pierścień mocy jakiegośczarnoksiężnika? Jakie czary ich odganiają?Twarz Kane'a zmieniła się od targających nim emocji.Pierścień nie ma jeszcze żadnejmocy.przynajmniej ja tak sądzę! - mówił łamiącym się głosem, jeszcze drżącym odprzekraczającego granice wytrzymałości napięcia.Koszmarne następstwo wydarzeń było ponad siłynawet jego żelaznych nerwów.Odrzucił więc na chwilę swą zwykłą maskę.- Rillyti znają ten pierścień.rozpoznali Krwawnik! Choć upłynęły wieki, ich rasa pamiętajednak, jakim nieziemskim potęgom ten pierścień potrafi rozkazywać!Księga Starszych sugerowała istnienie takiej pamięci rasowej, dając do zrozumienia, że kultKrwawnika zachował się jeszcze wśród Rillytich w formie pewnych szaleńczych obrzędów.Kaneobsesyjnie studiował ten ustęp, przez niezliczone godziny rozważał, jakie tajemnice skrywały innestrzępy legend i ciemnej nauki, usiłując wydrzeć każdą cząstkę starożytnej wiedzy zza zasłonyczasu.Ogromna ich cześć mu umknęła, zasięg niektórych przekraczał nawet najdzikszeprzypuszczenia.Ale dość faktów było pewnych - dość, by poważył się na fantastyczne ryzyko.Alorri-Zrokros utrzymywał, że Rillyti rozpoznają pierścień i uczczą tego, kto go będzie nosił; Kanezaś był pewien, że to właśnie jest ów starożytny pierścień.Ale nie było jego zamiarem sprawdzanieprawdziwości wizji szaleńca za tak straszliwą cenę.Kane wyrywał się z zachłannych szponówśmierci nieskończenie wiele razy.Ale ten skok na złamanie karku w niewyobrażalną katastrofę,która w ostatniej chwili dotknęła jego hazardową grę, oszołomił go swymi następstwami.Banlid przyglądał mu się, ważąc coś w myślach.Zaczął składać w całość różne fragmentyinformacji dotyczące Kane'a - rozsypane fakty, wątpliwości, które nigdy nie przybrałyzdecydowanej formy, pytania, jakie Dribeck postawił na temat cudzoziemca.Wysłanie Banlida, bymiał oko na Kane'a, było sprytnym posunięciem pana Selonari.Pulchne kształty Banlida dobrzeskrywały fakt, że był on zahartowanym wojownikiem, a zaspana mina bystry umysł.- Zapewne dostrzegłeś, że pierścień z krwawnikiem jest swego rodzaju kluczem dostarożytnych tajemnic Krelran? - zapytał, gdy schodzili po schodach.Kane z roztargnieniem kiwnąłgłową.- Teraz, gdy już dotarłeś do Arellarti - nalegał Banlid - czy ufasz, że potrafisz zgłębić ichzaginione sekrety? Czy potrafisz kierować siłami, które len pierścień może wyzwolić?Tym razem Kane spojrzał na niego chłodno.Rudowłosego cudzoziemca nie na długodawało się zaskoczyć Odpowiedział sardonicznym tonem:- Tak.W tym momencie Banlid zaczął podejrzewać, na czym polega istota planu Kane'a.- Rillytich sparaliżował na chwilę strach - podsunął.- Dajmy stąd nogę, nim otrząsną się zoczarowania!Kane pokręcił głową.- Tego nie zrobimy.Potęga której posiadanie walczyłem, jest blisko.Nim nastąpi świt, zbadam tajemnice Arellarti albo nie będzie w ogóle świtu!- Nigdy ci się nie uda o własnych siłach wynieść stać czegoś wartościowego - zauważyłBanlid.- Musimy wrócić do Selonari po więcej ludzi.Rzucił nerwowe spojrzenie w stronę otwartej brani i zniszczonej grobli, prowadzącej przezciemniejące moczary.- Słuchaj, Kane.Zostań tu na noc, jeśli zdecydowałeś się stawić czoło tym diabłom, którerozerwą cię na strzępy! Ale ja wracam do Selonari natychmiast, i to sam, jeśli zdecydowałeś siępozostać.Jakichkolwiek tu odkryć dla niego dokonasz, Lord Dribeck będzie ci wdzięczny.Zpewnością przyśle tu dosyć ludzi, by dopomogli w transportowaniu wszelkich użytecznychartefaktów do Selonari.Uczyni cię lordem, Kane.jeśli Rillyti nie wykończą cię do świtu!- Idz, jeśli chcesz - odparł Kane.- Ja podejmę ryzyko.Gdy Banlid spojrzał na płonące lodowatym ogniem oczy cudzoziemca, poczuł, że zimny potspływa mu po krzyżach.- Więc zdaje mi się, że popróbuję się przedostać.- Czy doprawdy mógł się łudzić, że Kanenie zrozumiał wszystkich przyczyn jego lęku? - Jeśli ten pierścień daje ci jakąś władzę nad tymiRillytimi, spróbuj im wytłumaczyć, aby przepuścili mnie przez bagna.Jakkolwiek by patrzeć -dodał z nadzieją - uratowałem ci życie tam na bagnisku, gdy babrałeś się w gnoju.Wiem, że o tymnie zapomnisz.- Do diabła, Banlid! - mruknął niecierpliwie Kane.- Idz i zgiń w Kranor-Rill.ja cię niebędę powstrzymywać! Nie wiem, ile władzy mam nad tymi ropuchami ani jak długo ona potrwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]